Husaria

Najlepsza jazda Europy

Jak to możliwe, że kilkuset husarzy potrafiło rozbijać kilku, a czasem nawet kilkunastotysięczne oddziały, uzbrojonych na sposób zachodni, piechurów? Albo tureckich janczarów? Samemu ponosząc przy tym, zadziwiającą niskie, straty.

Chodzi oczywiście o husarię z tak zwanego jej złotego okresu, czyli w dużym uproszczeniu, XVII stulecia. Z czasów, gdy dominowała na polach bitew ówczesnej Europy.

 

Wyjątkowo lekka ciężka jazda

Bo choć husarze byli opancerzeni, od głów (szyszaki), przez tułów (napierśniki), po ręce (karwasze), choć dzierżyli w dłoniach nawet sześciometrowe kopie, potrafili, nie tylko, przemieszczać się wyjątkowo szybko i sprawnie, ale wykonywać pod ogniem nieprzyjaciela skomplikowane manewry i zwroty. Oczywiście dzięki zespoleniu w jedno: jeźdźców i koni.

O wyjątkowych husarskich koniach oraz uzbrojeniu samych husarzy będziemy jeszcze mówić. Teraz skoncentrujemy się na taktyce, czyli sposobie walki polskich rycerzy.

 

Spalić na panewce

Jest południe 27 września 1605 roku. Pod Kircholmem (dawne Inflanty, dziś Łotwa) stanęło naprzeciw siebie 11 tysięcy Szwedów (w tym 8,5 tysiąca piechurów) oraz zaledwie 3,6 tysiąca Polaków (z czego 2,6 tysiąca jazdy, głównie husarii). Kilka godzin później, na polu bitwy, pozostało około 6 tysięcy poległych Szwedów oraz 100 Polaków, w tym zaledwie 13 husarzy. Reszta Szwedów dostała się do niewoli lub w panice uciekła.

W XVII wieku, czasach, gdy w Rzeczpospolitej Obojga Narodów jazda, w tym husaria, odgrywała decydującą rolę na zachodzie i północy Europy najważniejsi byli piechurzy. Przede wszystkim muszkieterzy, czyli dziś byśmy powiedzieli strzelcy, oraz stanowiący ich osłonę, wyposażeni w długie (około pięciometrowe) włócznie pikinierzy. Jazdę na Zachodzie przeznaczano do działań pomocniczych.

Jak wyglądało więc starcie np. regimentu szwedzkiej piechoty (400 muszkieterów i 200 pikinierów) z chorągwią husarii (200 jeźdźców)?

Ówczesna broń umożliwiała, maksymalnie, oddanie jednego strzału w ciągu dwóch minut. W lufę muszkietu należało najpierw wsypać proch, przybić wyciorem, potem wsunąć doń kulę, wycelować, odpalić lont… i czekać aż broń wypali. Albo i nie, zwłaszcza, gdy padał deszcz lub była mgła – stąd przysłowiowe spalić na panewce.

Szwedzcy strzelcy stawali więc w sześciu szeregach. Gdy pierwszy oddał salwę, przechodził na tył oddziału, gdzie mozolnie nabijał broń, a tymczasem kolejno strzelały kolejne szeregi, powtarzając manewr poprzedników. A na koniec, gdy jazda zbliżyła się na około 100 metrów, przed muszkieterami, stawali pikinierzy, kierując ostrza swych długich dzid w piersi, przede wszystkim, koni.

 

Coraz szybciej i ciaśniej

Tymczasem husarze, uszykowani w cztery szeregi, ruszali do szarży, mniej więcej, 500-400 metrów, od przeciwnika. Przez większość czasu, zwykle dwu-trzyminutowego, ataku jechali w tzw. szyku luźnym, czyli odstępy między jeźdźcami wynosiły około 3 do 4 metrów.

Rozpędzali się stopniowo, od stępa (prędkość około 600 metrów na godzinę), przez kłus (15-20 km na godzinę), przez galop (30-35 km na godzinę) po cwał (do 70 km na godzinę).

Dopiero jakieś 50 do 30 metrów od piechurów, gdy cały oddział już cwałował, jeźdźcy z drugiego szeregu wsuwali się w przerwy między tymi jadącymi z przodu, a jednocześnie skrzydłowi (którymi byli najbardziej doświadczeni wojownicy) parli końmi do środka szyku. W efekcie w momencie uderzenia w pikinierów husarze jechali tak blisko siebie, że stykali się kolanami. I taki pancerny walec przetaczał się przez piechurów.

Ścieśnianie szeregów odbywało się dopiero w ostatniej fazie ataku, by utrudnić muszkieterom trafienie koni i jeźdźców oraz by wywrzeć na przeciwnikach wrażenie psychologiczne. Bo wyobraźmy sobie przez chwilę, że jesteśmy szwedzkim piechurem. Najpierw słyszymy, ciężki, coraz szybszy tętent koni. Potem pojawiają się szeregi skrzydlatych jeźdźców, z dwumetrowymi, furkoczącymi proporcami u kopi. Dowódca daje rozkaz: ognia! Strzelają kolejne szeregi, ale kule zdaje się nie imać, a naprawdę przelatują obok, jadących w dużych odstępach, rycerzy. Ręce zaczynają się trząść, trafić coraz trudniej. Zwłaszcza, że muszkiety nie miały żadnych przyrządów celowniczych, celowano po prostu wzdłuż lufy.

Po ostatniej salwie, którą oddawano, gdy konni byli około 100 metrów od piechoty, przed muszkieterów wysuwali się pikinierzy. Musieli wtedy to zrobić, bo inaczej nie zdążyliby zająć miejsca w pierwszym szeregu. A gdy piechota przestawała strzelać, bezpieczni husarze przechodzili w cwał i zwierali szeregi. W dodatku kopie jeźdźców były o jakiś metr dłuższe od pik, więc prędzej raziły przeciwnika.

 

Świadectwo pana Paska

O tym, że była to doskonała taktyka świadczą XVII-wieczne pamiętniki, w tym słynnego Jana Chryzostoma Paska, na którym, tworząc swą „Trylogię”, opierał się Henryk Sienkiewicz.

Imć pan Pasek emocjonalnie opisuje mizerne efekty strzałów piechoty. Tym razem moskiewskiej, nie szwedzkiej.

„Nie zapomnię tego nigdy, dziesiątemu to powiem i mam to sobie za wielki dziw: kiedy do 4 chorągwi naszych, które zagnały się za Moskwą, i naprowadzone na ogień prawie w bok włożywszy, 3000 strzelców razem ognia dali, a po staremu tylko jeden towarzysz zabity, a czeladzi czterech, a pode mną konia postrzelono.”

Co więcej szarżujący husarze nic nie robili sobie nie tylko z muszkieterów, ale nawet artylerii.

„A potem piechoty dawały ognia z armaty okrutnie gęsto, z niewielką po staremu z łaski bożej szkodą w ludziach naszych, ex ratione [z przyczyny], żeśmy się bardzo podsadzili pod armatę i przenosiło nas. Ale po staremu legło naszych kilkanaście, ale ci wszyscy, co pod nimi konie postrzelono, pouchodzili żywo”- czytamy w diariuszu Jana Chryzostoma.