Wywiad tygodnia

Fot. Tymon Markowski
Fot. Tymon Markowski

Muzyka zatrzymuje czas

Rozmowa z Małgorzatą Węglerską-Posadzy, wiolonczelistką, członkinią Capelli Bydgostiensis, laureatką nagrody marszałka województwa na Międzynarodowy Dzień Muzyki 2016

 

Zawsze chciała Pani zostać muzykiem? Co zaważyło o wyborze kariery solistki kameralistki?

 

To się stało niejako samoistnie. Rodzice zauważyli, że jako przedszkolak mnóstwo czasu spędzam siedząc z uchem blisko adaptera i – choć sami są fizykami – posłali mnie do szkoły muzycznej. W domu była pokaźna płytoteka, dlatego w wieku przedszkolnym słuchałam najpiękniejszych arii operowych, muzyki cerkiewnej i pieśni żołnierskich. To, że gram na wiolonczeli też jest przypadkiem. W szkole zostały mi przypisane skrzypce, a splot śmiesznych okoliczności zadecydował, że zostałam wiolonczelistką. Z muzyką kameralną związana byłam od najwcześniejszych lat edukacji. Trzeba mieć swoiste predyspozycje, by dobrze grać w kwartecie smyczkowym. Widocznie je mam. Kameralistyka to taki rodzaj muzyki, w którym współtworzę dzieło, jestem na tyle ważnym elementem, że nie ginę w „tłumie”.

 

Fot. Tymon Markowski

Kiedy i w jakich okolicznościach trafiła Pani pod dach Filharmonii Pomorskiej? 

 

Filharmonia Pomorska i Bydgoszcz to też przypadek. Urodziłam się w Gdańsku i tam chodziłam do szkoły. Po maturze dostałam się bez egzaminów na studia muzyczne (byłam laureatką konkursu) do klasy prof. Romana Sucheckiego. Po pierwszym roku studiów profesor zaproponował mi Bydgoszcz, ponieważ otwierał klasę wiolonczeli na tutejszej Akademii Muzycznej. Zgodziłam się i do tej pory tu jestem.

 

Już podczas studiów podjęłam etatową pracę w Orkiestrze Symfonicznej Filharmonii Pomorskiej. Na koncerty Capelli Bydgostiensis chodziłam z zamiłowania. Pewnego dnia spytałam ówczesnego dyrektora zespołu, pana Włodzimierza Szymańskiego o to, czy można zdawać na stanowisko wiolonczelisty do Capelli. Spytał: kiedy? Ja na to: jutro. Przyszłam i zdałam.

 

Co teraz jest dla Pani w muzyce ważne? Czego Pani sama słucha?

 

W muzyce najważniejsze są dla mnie: prawda i jakość. Muzyk dysponujący świetnym warsztatem, a śpiewający lub grający „bez serca” nie zachwyci mnie. Z kolei wykonawca, który potrafi przekazać emocje, wywołać „gęsią skórkę” dobrze, żeby dysponował solidnym wykształceniem, grał na wspaniałym instrumencie. Jestem bardzo wrażliwa na barwę dźwięku i jego jakość. Słucham wszystkiego, co dobre, co mnie porusza. Zachwycają mnie piękne głosy i nie ma to znaczenia, czy śpiewa Cecilia Bartoli, Adelle, Ed Sheeran, Nat King Colle, czy Sinatra. Uwielbiam muzykę baroku, najbardziej relaksuję się słuchając Purcell’a. Często słucham radiowej „Dwójki”. Ostatnio siedziałam jak sparaliżowana na kanapie, słuchając pokaźnych fragmentów płyty nagranej przez Bartłomieja Nizioła. Jestem otwarta na muzykę współczesną, podziwiam dzieła Pawła Mykietyna, jestem pod wrażeniem eksperymentów Andrzeja Bauera i dokonań Marka Mosia i jego orkiestry Aukso. Kiedy gra mój ukochany Yo-Yo Ma, a ja prowadzę auto, zatrzymuję się i muszę w spokoju to „przeżyć”. Łatwiej byłoby powiedzieć, czego nie słucham.

 

 

Fot. Tymon Markowski

Filharmonia Pomorska prowadzi regularnie audycje muzyczne dla młodych i najmłodszych słuchaczy. Dlaczego, Pani zdaniem, edukacja muzyczna jest ważna? Co daje słuchanie muzyki? 

 

Muzyka uszczęśliwia, uwrażliwia, uspokaja, porusza emocje, odmładza, „zatrzymuje czas”, przenosi w „inny wymiar”. To temat „rzeka”. Ja pozwolę sobie zacytować Nietzsche’go: „Ci, którzy nie słyszeli muzyki, wzięli tańczących za obłąkanych”.